Hipnoza, pandemia i wybudzanie

„Przyglądając się metodzie, sposobowi, w jaki masom ludzkim na całym świecie wtłaczana jest historia o krwiożerczym wirusie i jedynie zbawiennych preparatach – dla wprowadzenia w błąd, bądź dla szydery z motłochu jedynie nazywanych szczepionkami – nie sposób nie sięgnąć pamięcią i skojarzeniami do widzianych, lub tylko zasłyszanych historii o ludziach potrafiących innym bliźnim w ramach seansów (albo i nie) zasugerować rzeczy i umiejętności, lub wiedzę – których dotychczas nie posiadali, lub nie zdawali sobie z tych możliwości sprawy.

Rzecz o hipnozie, sztuce i/lub wiedzy starej jak ludzkość – podziwianej, lub odsądzanej od czci i wiary – a i w tym ostatnim przypadku raczej na pokaz, publicznie – by w zaciszu niedostępnych oczom pospólstwa sal i gabinetów – zgłębiać, badać, ćwiczyć, poznawać – i planować użytek na własny pożytek.

Historię hipnozy zostawmy na boku, można sobie o niej poczytać – tu skupmy się na metodzie.

Relacja hipnotyzer – pacjent (tak go nazwijmy, choć to nieprecyzyjne). Zacząć trzeba od wzbudzenia zaufania. Trzeba określić cele seansu, uzyskać zgodę. Potem już jest łatwiej, gdyż hipnotyzer posiada doświadczenie, wiedzę i umiejętności – a pacjent – głównie zaufanie, oraz potrzebę poszukiwania pomocy.

Uzyskawszy placet zaufania hipnotyzer może dokonać – w oparciu o obserwację pacjenta i własną wiedzę psychologiczną, terapeutyczną, czasem psychiatryczną – wyboru metody – tak, by oddziaływać skutecznie i efektywnie. Może wybrać pozycję tzw „autorytarną – ojcowską” – zdominować pacjenta, narzucić mu schemat relacji – lub pozycję, postawę „partnerską – matczyną” – i budować relacje poziome, zachęcające, nie narzucające, budujące poczucie bezpieczeństwa.

Wcześniej powinien zadbać o otoczenie seansu w sensie wykluczenia lub ograniczenia czynników wewnętrznych i zewnętrznych mogących zakłócić seans. Mogą to być niepożądane informacje, niepożądane osoby, niepożądane kontakty, rozpraszające pacjenta i naruszające jego zaufanie do prowadzącego i jego narracji.

Przechodząc do samego seansu może wybrać zakres oddziaływania, jego treść, czas trwania, określić czy proces dehipnotyzacji będzie całkowity, czy częściowy – a także, jakie trwałe zmiany wprowadzi, czy ma wprowadzić do osobowości pacjenta.

Dalej – może określić, czy pacjent będzie podatny tylko na działanie tego jednego hipnotyzera – czy może celowym jest dokonać tzw przekazania raportu hipnotycznego. Przekaz, raport hipnotyczny może na przykład – bo są różne warianty -przekazać prowadzenie grupy osób zahipnotyzowanych przez różnych hipnotyzerów – jednemu, wskazanemu, nie znanemu nikomu z grupy… czyli osobie, której nikt z grupy nie akceptował, czy choćby opiniował.

Może określić, czy hipnozie poddana jest ta jedna osoba, czy może – bez świadomości poszczególnych pacjentów – grupa.

Może określić zakres tzw. sugestii pohipnotycznej – co będzie jej treścią, jak długo będzie działała – w jaki sposób zostanie wygaszona – bądź – aktywowana

Może wprowadzić aktywowanie sugestii pohipnotycznej – na hasło – tu polecam stary film z Charlesem Bronsonem pt. „Telefon” – według jednej z interpretacji, to fantazja artystyczna – według innej – bynajmniej…

Może sterować emocjami pacjenta lub pacjentów. Może podejmować decyzje o podawaniu wzmocnień – możemy je nazwać: „dawkami podtrzymującymi” stan hipnozy.

Tyle w zarysie, by z lekka pokazać zakres możliwości. Tytułem uzupełnienia dodam, że przeszkolenia i kursy o różnym stopniu zaawansowania z dziedziny hipnozy prowadzone są na całym świecie zarówno przez służby trój- , wieloliterowe i kombinowane, jak i ośrodki medyczne, instytuty eksperymentalne, ale i pracownie psychologiczne, psychiatryczne, medyczne dla celów anestezji itd. Jawne i tajne.

Teraz wyobraźmy sobie sytuację gdzie grupa ludzi, w większości o zaawansowanej wiedzy z wwym. dziedzin, zamierza doprowadzić do wykonywania określonych, oczekiwanych czynności, lub zaniechań – przez masy ludzkie, w znakomitej większości nieświadome zamiaru, planu, celu – w zasadzie nieświadome niczego, bo zajęte codzienną walką o byt materialny, lub nieustający kult hedonizmu – niezależnie od indywidualnego poziomu tego bytowania.

Wyznacza się autorytety, osoby, którym ludzie zwyczajowo ufają: to lekarze, naukowcy z godnie brzmiącymi tytułami. To celebryci, popularni politycy, duchowni, osoby znane, choćby z tego, że są znane. Filantropi….filantropi są bezcenni…

Ponieważ pacjentem są zróżnicowane masy, nie sposób dotrzeć kolejno do każdego,

z indywidualnym programem hipnotycznym, zresztą szkoda na to czasu – ale zamiast tego można równolegle przez wszelkie media przekazywać ten sam materiał – z zachowaniem postaw ojcowskich, matczynych, z zróżnicowaniem osób, tak, by każdy znalazł sobie tego hipnotyzera, któremu zaufa, podających przekaz – które nawet nie muszą mieć pojęcia o hipnozie, jako takiej, ale będą uczestniczyć, przekazując każdy małą cegiełkę – w globalnym seansie. Seansie poprzez czynniki opisane wyżej, a więc wyizolowanie tylko właściwego przekazu i tylko właściwych ludzi – a „wycięcie” innych, czy wykluczenie choćby próby merytorycznej publicznej dyskusji o zagadnieniu (tu: mniemanej pandemii) – ulegającym wzmocnieniu.

Seansie nieustannie i w każdym miejscu powtarzanym, niczym dawka przypominająca i szmata na twarzy, służąca, o czym kiedyś pisałem – poza przypominaniem, że jest pandemia – osłabieniu poprzez trwałe niedotlenienie funkcji intelektualnych, psychicznych, mechanizmów obronnych, skłonienie do poszukiwania uwolnienia się od tego stanu w jedyny dostępny sposób, czyli igłę – zmierzającym do stworzenia jedynej rzeczywistości, czyli tej z seansu hipnotycznego – a wyparcie wszelkiej innej, przeszłej.

Robione to jest z zachowaniem reguł sztuki, a więc choć na chama – to nie całkiem, powiedzmy: na chama opiekuńczego. Gdy pacjent zaczyna wierzgać i skłania się ku autodehipnotyzacji – trzeba poluzować, odkręcić trochę śrubę, odbudować poczucie bezpieczeństwa…. Śpij… śpij… jest bezpiecznie…. jest bezpiecznie ….. po czym znów sączyć przekaz jawny i podprogowy. Wszędzie, z każdego źródła, bez pokazania, czy choćby zasugerowania jakiejkolwiek alternatywy.

Tak więc starałem się opisać na bieżącym przykładzie niektóre elementy starożytnej wiedzy – a na przykładzie niektórych elementów starożytnej wiedzy – pokazać mechanizm, a zwłaszcza jego źródło, operacji globalnego odmóżdżania, jaką możemy od blisko dwu lat obserwować, a – jak wiemy z autopsji – której również tu, na Neonie, niektórzy ulegli w stopniu wskazującym, iż bardzo dobrze się nadają na pacjentów gabinetów hipnotyzerów – a ich wejście w trans jest modelowo trwałe. Obawiam się, że niesie to za sobą paskudne skutki, gdyż, jak wiadomo – kto się uchla, choćby i w trupa – w końcu wytrzeźwieje. Ale kto przyjmie szprycę, a nie będzie miał szczęścia trafić na placebo (nawet nie wiemy, czy jest taka opcja – czy może to tylko dawka dłużej działająca – nie można wszystkich wybić naraz, ktoś musi tyrać na illuminowanych panów) – ten będzie z nią żył do końca – nie wiedząc co mu wszczepiono i czy jeszcze jest tym, kim się urodził, czyli homo sapiens – czy może już cyborgiem….

Znając dane o poziomie zaszczepienia trudno być optymistą – ale że nie wszystko stracone – udowodnię poniżej:

Jeden ze znanych polskich hipnotyzerów, nazwijmy go Janem Kowalskim, ale to fałszywe dane – przy okazji znany (ale nie ten od dzieci i pornografii dziecięcej na śmietniku) psycholog, prowadzący w mediach kąciki porad, autor książek – tak dalece uwierzył w swe moce panowania nad pacjentami, że – wbrew temu co pisał i przed czym przestrzegał w literaturze – w stanie mniej czy bardziej somnambulicznym pacjentów – a w zasadzie pacjentek – zaczął się do nich dobierać…. Trochę tak jak elektryk samochodowy, który mając auto na podnośniku, mruczy: skoro już je tu mamy – zajrzyjmy też do podwozia….i tu… i tam…

….rzeczywistość jednakowoż znacząco wyprzedziła jednak naszego hipnotyzera, a zwłaszcza jego mniemanie o sobie, jako i „magu” i kochanku…. bo panie się jak by to powiedzieć – co do jednej się „odhipnotyzowały” i również na jawie nie doceniły ani tym bardziej podjęły ars amandi – nie wiemy, czy na gorąco nakładły domorosłemu hipno-Romeo – po pysku, no, ale za to gremialnie pozwały pana psychologa – i tak się skończył jego z kolei sen somnambuliczny – na stare lata został Janem K. …. takie życie ….

zatem – jest nadzieja …..”

Autor: Andrzej Tokarski

Źródło: https://att.neon24.pl/post/165667,the-dead-game-hipnoza-w-sluzbie-pandemii

Dodaj komentarz